Otworzyłem oczy i wziąłem głęboki wdech, po chwili zacząłem kaszleć. Zauważyłem, je jakiś kamień przygniata mi nogę. Po kilku minutach męczenia się z głazem wstałem. Świat zaczął wirować. Zrobiłem krok w tył aby utrzymać równowagę. Pomrugałem kilka razy aby przyzwyczaić oczy do światła. Gdzie są wszyscy ? Gdzie matka i ojciec ? Gdzie Eliot ?
- Skurwielu, gdzie jesteś ?! - cisza, nic. Zero odzewu. Nikogo tu nie ma... po tym wszystkim jestem sam ? Zadaje sobie jeszcze wiele pytań na, które jest kilka odpowiedzi. Potrząsam głową i zastanawiam się co teraz zrobić. Zamykam oczy i bezwładnie opadam na ziemię. Budzę się gdy gobliny ciągną mnie za ubranie. Nawet nie wiem gdzie jestem. Nieopodal widzę chatkę. Dość gustowna ale czy coś w środku jest coś co nadaje się na przetrwanie ?
Zaczynam się wyrywać i szarpać. Nie man ochoty być zjedzonym albo wyruchanym. Nie ma mowy.
Wyciągam sztylet zza paska i atakuje nie przyjaciół.
- Spierdalać... - mówię przez zaciśnięte zęby. Powalam każdego ale zapominam o bolącej nodze. Głupi kamlot... jednak zostałem uszkodzony.
Po tym wszystkim staram się dojść do domu, który wydawał mi się bardzo interesujący.
W połowie drogi upadłem. Gdy podniosłem głowe zobaczyłem zarys człowieka, któty był w chatce. Cholera... myślałem, że jest pusta.
Wstaje i nie poddaje się. Dochodze do drzwi domu i wyciągam sztylet. Uchylam lekko drzwi i się rozglądam. Całkiem szykowna chatka, nie ma co...
Patrze na nogę. Krwawie, kurwa dlaczego mam takiego pecha ?
Po chwili oriętuje się, że ta ciemna postać stoi przede mną, jest odwrucona plecami. To dobra okazaja. Przyłożyłem sztylet do gardła człowieka.
- Puszczaj idioto ! - znajomy głos, strasznie znajomy.
- Kim jesteś i czego tu szukasz ? - warczę.
- Stałeś się tak tępy, że mnie nie poznajesz albi nadal jesteś tak samo głupi.
- Eliot... - mówię przez zaciśnięte zęby.
- A kogo się spodziewałeś ? Wróżki zębuszki ? - zakpił.
- Zamknij morde ! - syknąłem.
- A co masz jakiś problem tępa pało ?! - w tej chwili Eliot się odwrócił.
- Tak mam, jeszcze coś ?! - wbiłem mu sztylet między żebra po czym wyciągnąłem go i wbiłem po drugiej stronie.
- Za .. co .. to - jęczy.
- Za traktowanie mnie jak szmate... nie jesteś królem czy paniczem ... nie będę ci się kłaniał.
- Idź sobie... wynoś się... jak przeżyjesz to szkoda a jak nie to uczta dla wilków chyba,, że cię nie tkną.
Eliot uciekł w popłochu. Nie chciał najwidoczniej zadzierać ze mną.
Bum !
Jakaś postać pojawiła się przede mną.
- Zostajesz czy idziesz ?
Postać zapytała tak szybko, że praktycznie nie wiem co mówiła.
- Co ?
- Zostajesz czy idziesz ?
- Zostaje - mówię stanowczo choć nie wiem co się właściwie stało.
Cofam się tak jakby nic się przed sekundom nie stało. Noga zaczyna mnie boleć jak cholera. Idę do kuchni, brak leków i innych niezbędnych rzeczy. Łazienka, tam coś może jeszcze być. Idę tam szybko i odkrywam nie tkniętą apteczke. Jestem uratowany. Opatrzyłem sobie rane i poszedłem spać.
wtorek, 23 czerwca 2015
Od Christiana "CEL" #1 - END
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz