czwartek, 11 czerwca 2015

Od Izay'i CD Luny

Jakim skończonym debilem trzeba być, żeby nie zauważyć braku telefonu w kieszeni? Jakim imbecylem trzeba być, żeby podkąć decyzję o wroceniu po niego. Wreszcie, jakim tępym trzeba być, aby dać się tak przygnieść do ziemi jakiemuś osilkowi, którego widzisz pierwszy raz w życiu? Tak, konieczne jest bycie mną. Obcy mężczyzna najwyraźniej do najłagodniejszych nie należał, bo dociskał mnie do podłoża tak mocno, że ciężko było złapać oddech, a każdy wdech rozlewał fale bólu po klatce piersiowej. Oczywiście wypytywał o sztylety, piepszony obrońca poszkodowanych. Na szczęście najwyraźniej i ja miałem swojego wybawcę, którym okazała się o dziwo matka natura. Zatrzęsła ona ziemią w idealnym momencie, potem nastąpiło dziwne wyładowanie elektryczne. Idealny moment na ucieczkę. Nie zdążyłem jednak porządnie odskoczyć, a znowu zostałem sprowadzony do poziomu ściółki leśnej, przez Lunę tym razem. Musiałem szybko coś wymyślić, dziewczyna nie wygladała na zachwyconą moim widokiem. Wrócił do niej ten krwawy duch rodem z pola bitwy? Szybko ułożyłem sobie cudowny w swej prostocie plan. Starałem się utworzyć w wyobraźni postać jej zmarłej matki, najlepiej jak tylko potrafiłem. Starałem sobie przypomnieć wszystko co Luna mówiła o swojej rodzicielce. Te wszystkie informacje i  kilka dni treningów tworzenia iluzji najwyraźniej wystarczyły. Dziewczyna zeskoczyła ze mnie jak oparzona, kiedy nieznajomy mi mężczyzna najwyraźniej pragnął wydać na kogoś wyrok śmierci za naszymi plecami. Iluzja podziałała zaskakująco dobrze. Ciemnowłosa zderzyła się w locie z agresorem i razem wesoło stoczyli się  z klifu. Szybko podczołgałem się do jego krańca, aby sprawić sobie przyjemność patrząc na ich synchroniczny upadek. Dzwięk obijających się o skały ciał był prawie jak muzyka dla uszu.  Tumany pyłu i piachu podniosły się w powietrze, kiedy ostatecznie uderzyli w ziemię. Coś im sie stało..? Szczerze to byłoby mi przykro, bo do tej pory nie bawię się najgorzej. Podniosłem się z ziemi. Biegiem ruszyłem przed siebie, zgarniając po drodze oba sztylety, które na szczęście zostały razem ze mną na gorze. Wywołując nagłe, silne podmuchy powietrza, mogłem odbijać się od drzew i pokonywać kilka metrów w sekundę, tym samym "rozcieńczając" trochę mój zapach.

< Luna, Dadamax ? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz