Zderzenie z ziemią bolało jak cholera. Dadamax podniósł się po dłuższej chwili, spojrzał na mnie z wściekłością.
- Coś Ty kurwa mać zrobiła ! - Wyciągnął miecz. - Jesteś po jego stronie prawda..? A to z tymi ukradzionymi sztylatami to tylko bajeczka, żeby naciągnąć takich naiwnych debili.
- To nie jest tak jak myślisz... - Podniosłam się. Coś zaczęło mnie rwać w przedniej łapie, chyba sobie coś zwichnęłam albo złamałam. Ktorko mówiąc byłam teraz w dupie, nie miałam jak walczyć czy nawet uciec.
- Ta jasne, a ten upadek z klifu był dosłownie przypadkowy... - Warknął. - Nie cierpię takich kłamców jak ty... - Po tych słowach skoczył do przodu. Zamachnął się mieczem, odskoczyłam w lewo. Jednak to nie uchroniło mnie przed atakiem. Poczułam pieczenie przy lewym oku, zaraz potem na niewielkim kawałku policzka. Czułam jak krew spływa po mojej skórze. Szybko rozejrzałam się w około, uznałam że dobrym rozwiązaniem będzie teraz ucieczka. Wyrwałam do przodu, słyszałam za sobą kroki dadamax'a. Miałam chyba tylko jedną opcje, zawalczyć bez sztyletów. Zamieniłam się szybko w człowieka, zaczęłam kumulować swoją moc w pięści, kiedy tylko jego sylwetka pojawiła się w zasięgu mojego wzroku uderzyłam. Moja zdrowa ręka zderzyła się z ziemią, zamieniając ją w lód i jednocześnie rozwalając na drobne części. Zyskałam trochę czasu na ucieczkę. Postanowiłam biec dalej, widziałam drugi klif. Teraz to była skończona... Jednak zaraz... czy ja słyszałam fale...? Przyspieszyłam kroku, dobiegłam na kant klifu. Miał on dobre sto metrów. A na dole była woda. Zaczęłam się zastanawiać, rozważać wszystkie za i przeciw. Cofnęłam się kilka kroków. Z rozbiegu Skoczyłam do wody, miałam wrażenie że lecę. Tym razem udało mi się uciec, ale jeśli nie odzyskam sztyletów może się to dla mnie źle skończyć. Musiałam odnaleźć Izaya.. Wpadłam prosto do wody po kilku chwilach miałam ogon. Zniknęłam w głębi oceanu. Cały czas bolała mnie lewa strona twarzy. Zastanawiałam się gdzie teraz przebywa ten typek, muszę z nim załatwić parę spraw.
- Coś Ty kurwa mać zrobiła ! - Wyciągnął miecz. - Jesteś po jego stronie prawda..? A to z tymi ukradzionymi sztylatami to tylko bajeczka, żeby naciągnąć takich naiwnych debili.
- To nie jest tak jak myślisz... - Podniosłam się. Coś zaczęło mnie rwać w przedniej łapie, chyba sobie coś zwichnęłam albo złamałam. Ktorko mówiąc byłam teraz w dupie, nie miałam jak walczyć czy nawet uciec.
- Ta jasne, a ten upadek z klifu był dosłownie przypadkowy... - Warknął. - Nie cierpię takich kłamców jak ty... - Po tych słowach skoczył do przodu. Zamachnął się mieczem, odskoczyłam w lewo. Jednak to nie uchroniło mnie przed atakiem. Poczułam pieczenie przy lewym oku, zaraz potem na niewielkim kawałku policzka. Czułam jak krew spływa po mojej skórze. Szybko rozejrzałam się w około, uznałam że dobrym rozwiązaniem będzie teraz ucieczka. Wyrwałam do przodu, słyszałam za sobą kroki dadamax'a. Miałam chyba tylko jedną opcje, zawalczyć bez sztyletów. Zamieniłam się szybko w człowieka, zaczęłam kumulować swoją moc w pięści, kiedy tylko jego sylwetka pojawiła się w zasięgu mojego wzroku uderzyłam. Moja zdrowa ręka zderzyła się z ziemią, zamieniając ją w lód i jednocześnie rozwalając na drobne części. Zyskałam trochę czasu na ucieczkę. Postanowiłam biec dalej, widziałam drugi klif. Teraz to była skończona... Jednak zaraz... czy ja słyszałam fale...? Przyspieszyłam kroku, dobiegłam na kant klifu. Miał on dobre sto metrów. A na dole była woda. Zaczęłam się zastanawiać, rozważać wszystkie za i przeciw. Cofnęłam się kilka kroków. Z rozbiegu Skoczyłam do wody, miałam wrażenie że lecę. Tym razem udało mi się uciec, ale jeśli nie odzyskam sztyletów może się to dla mnie źle skończyć. Musiałam odnaleźć Izaya.. Wpadłam prosto do wody po kilku chwilach miałam ogon. Zniknęłam w głębi oceanu. Cały czas bolała mnie lewa strona twarzy. Zastanawiałam się gdzie teraz przebywa ten typek, muszę z nim załatwić parę spraw.
< Izaya? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz